niedziela, 29 marca 2015

Prolog

               Na przeciwko moich drzwi jest pusty pokój.
               Od sześciu lat stoi nieużywany, z niedomkniętymi drzwiami, nieodnawianym wnętrzem. Stał się reliktem, czymś nieobecnym w naszym domu, tematem tabu. Nie rozmawiamy o nim, nie wchodzimy do niego, nie sprzątamy w nim. Pokój widmo.
Miejsce, w którym mieszkała moja mała siostrzyczka.



Nic się nie dzieje.
Wszystko jest w porządku.
Nie musisz się martwić.
Oddychaj, spokojnie.
Od dłuższego czasu staram się opanować; uspokoić swoje serce i oddech. Odzyskać kontrolę nad tym, co czuję. Zrozumieć to, że nic się nie stało i nie mam powodu do obaw. Jest tak, jak powinno być.
Wcale nie.
Krople potu spływają mi po plecach, a świat wiruje przed zmęczonymi brakiem snu oczami. Nie mam siły. Przestaję wierzyć w kłamstwa, które sama sobie od jakiegoś czasu wmawiam. Dociera do mnie to, że tracę kontrolę i nic nie mogę zrobić. Decyzja została podjęta.
Siadam na łóżku i dotykam chłodnego materiału kołdry. Zaciskam dłonie na pościeli. Zęby szczękają o siebie, a łzy zbierają się w oczach. Gryzę się mocno w język. To nie może być prawda.
Ale jest.
Cały mój świat, nad którym powoli zaczęłam odzyskiwać panowanie, runął szybciej niż domek z kart. Jeszcze nie skończyłam go układać, a już powinnam zaczynać od początku.
Otwieram walizkę, leżącą na środku pokoju i pakuję swoje rzeczy. Układam je starannie, powoli, jakby starając się przedłużyć czas, rozciągnąć go, jak gumę do żucia. Mam złudną nadzieję, że jutro nie nadejdzie, że tu zostanę i nie będę musiała tam wracać.
Przecież dopiero niedawno stamtąd uciekłam.
Chowam twarz w dłoniach. Już nie mogę. Nie daję rady. Niechciane obrazy zalewają mi oczy, wdzierają się do głowy bez mojego pozwolenia.


Zawsze, wychodząc na korytarz, zatrzymuję się przed nim na chwilę. To takie irytujące, te wszystkie niedoskonałości, te uchylone drzwi. Niedokończona sprawa. Za każdym razem chcę zapleść palce na miedzianej klamce, poczuć, jak drzwi przesuwają się tuż koło mnie, usłyszeć jak mechanizm w środku zamka zaskakuje. To takie kuszące. Wyobrażam sobie to słodkie uczucie zadowolenia, rozlewające się ciepłem po moim ciele, ten smak satysfakcji.
Ale nie potrafię tego zrobić.
Nawet kiedy mam ochotę rwać sobie włosy z głowy i roznosić te piękne, drewniane drzwi na miliony drzazg, kopać je i podpalić, nawet wtedy tylko stoję i wpatruję się w nie.


Marcel mnie przytula. Obejmuje ramieniem, a ja wtulam zapłakaną twarz w jego szyję. Jest cicho, nie odzywa się. Ja też nic nie mówię. Nie wiem, co powiedzieć.
Patrzę się tępo na czubki swoich butów. Nie odrywam od nich wzroku, staram się zapamiętać każdy szczegół. Liczę w głowie do dziesięciu.
Jeden, dwa.
Dawid staje w drzwiach od mojego pokoju. Ma na sobie czarny garnitur. Wygląda na elegancki i kosztowny. Wszystko, co należy do ojca Marcela jest eleganckie i kosztowne.
Sukienka mamy leżącej w trumnie mamy też taka była.
Trzy, cztery.
Zaciskam piąstki i patrzę na niego, a łzy spływają mi po policzku. Pociągam nosem, a Marcel mocniej mnie przytula. Cicho szlocham.
- Idź do siebie, Marcel. Pora spać. – mówi, robiąc kilka kroków w naszą stronę. – Chodź do mnie, mała.
Nie ruszam się z miejsca. Siedzę dalej na łóżku. Marcel posłusznie opuszcza mój pokój i nawet wtedy, gdy znika za drzwiami swojego pokoju, zostaję tam, gdzie byłam. Ani drgnę. Nie mogę. Nie chcę.
Pięć, sześć.
- Musimy sobie coś wyjaśnić – odzywa się, a ja opuszczam wzrok. Nie wiem, co powiedzieć. Mam pustkę w głowie. Zaczynam szybciej oddychać.
- Dlaczego nas zostawiasz?
Nie odpowiadam na pytanie. Boję się, że nie pozwoli mi odejść. Boję się, że będzie jeszcze gorzej. Mama odeszła. Na pewno byłoby gorzej.
Rozlega się dzwonek do drzwi. Słychać go w całym domu. Zamieram w bezruchu. Słyszę kroki. Ktoś wchodzi po schodach. Mija kilka sekund, kilka długich sekund, a ja czekam. Czekam i dostrzegam go w drzwiach. Przeciska się i staje przed Dawidem.
Tata. Mój tata.
Siedem, osiem.
Biegnę i rzucam mu się w ramiona. Podnosi mnie i kołysze, a mój żałosny płacz towarzyszy każdemu jego ruchowi. Głaszcze mnie po głowie i nie przestaje długo po tym, jak Dawid wychodzi.
Powoli się uspokajam. Mój oddech wraca do normy, serce spokojnie pompuje krew. A ja przestaję płakać.
Wszystko jest w porządku.
Całuje mnie we włosy. Wzdrygam się, ale nie odsuwam. Tęskniłam za nim. Bardzo. Ale teraz już tu jest, przytula mnie, kocha i niczego więcej nie potrzebuję.
Tylko niech mnie stąd zabierze.
- Lena, spójrz na tatę.
Patrzę na niego. Patrzę i nadal nie mogę uwierzyć, że to naprawdę on. Widzę jego policzki i nos, brązowe oczy i ciemne włosy, które dawno powinien przyciąć. Wtulam się w jego szyję.
- Tęskniłam, tato.
Uśmiecha się. Wiem to. Nie pozwalałam sobie nigdy na czułości i mówienie takich rzeczy. Ale teraz chcę. Bo naprawdę za nim tęskniłam. I naprawdę długo czekałam na to, aż znów go zobaczę.
- Ja za tobą też, córeczko.


            Moja siostra uciekła.
            Ruszam odmalowanym hallem, mijając ogołocone z fotografii ściany. Wielkie dziury zioną między jedną a drugą ramką, dziury kiedyś zapełnione zdjęciami Leny i mamy. To znaczy Anny, mojej macochy.
Właściwie, to już nie ma znaczenia. Nie został po nich żaden ślad, poza tym pustym pokojem, jedynej pamiątce po starym życiu, której mój ojciec nie potrafił się pozbyć. Nawet on nie jest na tyle zdeterminowany, by zrobić wielką wyrwę w samym sercu domu.
Postanowił udawać, że pokój nie istnieje. Jak łatwo można rozwiązać niektóre problemy.



Zapinam plecach i wkładam go na plecy. Rozglądam się po pokoju. Biorę tylko potrzebne rzeczy; większość zostawiam.
Nie chcę ich.
Ale tata się uparł. Przecież muszę w czymś chodzić. Zgodziłam się. Niechętnie, ale jednak. Musiałam się zgodzić. Nie miałam innego wyjścia.
Pociągam nosem i biorę tatę za rękę. Chcę już stąd wyjść i odjechać daleko. Zatrzymujemy się przy Dawidzie. Powinnam się z nim pożegnać. Ale tylko opuszczam głowę i mruczę cicho „do widzenia”.
Potem wychodzimy. Czuję delikatny podmuch powietrza. Po raz pierwszy od dwóch lat oddycham z ulgą. Po raz pierwszy od dwóch lat jestem spokojna. Po raz pierwszy od dwóch lat czuję się bezpiecznie.
Staram się nie myśleć o Marcelu. Kocham go. I będę tęsknić. Ale nie chcę go widzieć. Nie chcę, bo to boli. Nie chcę, bo za bardo go przypomina.


Nie dostałem od niej żadnej wiadomości. Nie widziałem jej na cmentarzu, nie odwiedziła swojej matki ani razu przez sześć pieprzonych lat. Postanowiła wybrać obcego człowieka, udać się do obcego miejsca i rozpocząć zupełnie obce życie, tylko po to, by uciec przed bólem.
Kogo obchodzi, że ja też cierpiałem.
Przecież moja matka nadal żyje, prawda?
               Czasami, kiedy cisza w domu doprowadza mnie do szewskiej pasji, piszę do niej list. Nie znam jej obecnego adresu, oczywiście. Skąd miałbym go znać? Ale świadomość, że istnieje szansa, minimalna szansa, aby dowiedziała się, jak bardzo jej nienawidzę, za jaką egoistyczną, samolubną i okrutną sukę ją mam...
I uświadamiam sobie, że to kłamstwa. Nie mógłbym przestać jej kochać, nie potrafiłbym żyć ze świadomością, że skreśliłem własną siostrę.
               Choć, jak wspominałem, to już nie ma znaczenia. Lena odeszła, zostawiając po sobie pokój wypełniony pustką.



Potrząsam głową. Koniec. Dość. Już nie chcę.
Biorę głęboki wdech. Muszę się opanować. Odzyskać kontrolę.
Wracam tam. Znowu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz