wtorek, 7 kwietnia 2015

Wpis pierwszy

31 sierpnia, Lena

                      Sto dwadzieścia sześć minut.
Bujam się w przód i w tył. Całą swoją uwagę skupiam na tej czynności, żeby nie pozwolić swoim myślom popłynąć gdzieś daleko.
Do przodu, do tyłu. Do przodu, do tyłu.
Wszystko będzie dobrze. Nie przejmuj się. Przecież nic ci nie zrobi.
Chyba.
Zaciskam dłonie w pięści i biorę głęboki wdech. Powoli wypuszczam powietrze z płuc, licząc w głowie do dziesięciu. To zawsze mi pomaga. Powtarzam ćwiczenie dwa razy, a moje serce nadal wali, jak szalone.
Nie mogę, nie mogę, nie mogę.
Zeskakuję z parapetu i zaczynam chodzić po pokoju. Nie chce tam iść. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nie chcę ich widzieć. Chcę zapomnieć. Raz na zawsze.
Nienawidzę go.
Nienawidzę go tak bardzo, że aż sama w to nie wierzę.
Patrzę na ubranie, wiszące na wieszaku. Przygotowałam je jakiś czas temu, nadal będąc w złudnej nadziei, że Dawid odwoła obiad; stwierdzi, że to pomyłka i wcale nas tam nie chce. Cofnie swoje zaproszenie.
Sto pięć minut.
Długo chodzę po pokoju. Otwieram wszystkie szafki, żeby zaraz je zamknąć. Zmieniam miejsce pudełkom i figurkom, żeby po chwili wróciły tam, gdzie stały wcześniej. Chowam pościel do łóżka i wyjmuję. Powtarzam wszystko trzy razy. Nie mogę się powstrzymać. Wariuję.
Puk, puk.
Zatrzymuję się wpół kroku. Patrzę beznamiętnie na drzwi, w których staje Adam. Mój biologiczny ojciec.
- Przeszkadzam? – pyta.
Prostuję się, ściskając w rękach poduszkę. Gniotę jej róg.
- Nie – mówię – Coś się stało?
Błagam go w myślach, by powiedział, że nie idziemy, że zostajemy w domu albo jeszcze lepiej – wyjeżdżamy i nigdy więcej już tu nie wrócimy.
Wchodzi do pokoju. Siada na łóżku, uśmiechając się do mnie.
- Wiem, że jest ci ciężko.
Wcale nie.
- Wiem, że to była szybka decyzja, ta przeprowadzka. I wiem, że nie czujesz się dobrze z myślą, że idziemy do Dawida.
Całkiem bystry jesteś, tato.
- Rozumiem to.
Nie sądzę.
- Ale musisz w końcu pozbierać się po śmierci mamy. Bardzo cierpiałaś. Wszyscy za nią tęsknimy. Ale nie możesz dłużej uciekać.
Nie masz o niczym pojęcia.
- Zabrałem cię, bo jesteś moja jedyną córką. Kocham cię. Ale oni też są twoją rodziną, a nie widzieliście się przez sześć lat. To szmat czasu.
Nie są moją rodziną. Nigdy nią nie byli. A sześć lat to za mało, żeby zapomnieć o niektórych rzeczach.
- Dlatego nie myśl o ich domu, twoim domu, jako o źródle cierpienia, złych wspomnień. Pomyśl, że cię kochają i że jesteś dla nich bardzo ważna.
To nigdy nie był mój dom.
- Wiem, że się boisz, ale wszystko będzie dobrze. Zobaczysz się z Marcelem.
Tego jeszcze mi brakuje.
- Uśmiechnij się. Niedługo wychodzimy.
Nic nie mówię. Nie odzywam się. Kiwam głową. Całuje mnie czule w czoło i wychodzi.
A ja rozpadam się na kawałki.
Sześćdziesiąt dwie minuty.
Dotykam czarnych ubrań. Zakładam je na siebie. Wyciągam z szafy długi, czarny, rozpinany sweter i wkładam ręce w rękawy. Rozpuszczam włosy i robię delikatny, niemal niewidoczny makijaż.
Staram się w sobie schować. Pokazać, jak najmniej. Nie chce tam iść. Nie chcę, żeby na mnie patrzył.
Siadam na parapecie. Modlę się w duchu, żeby obiad szybko się skończył. Albo żeby w drodze rozjechał nas samochód.
~ * ~
Dwadzieścia jeden minut.
Jedziemy. Ściskam kurczowo pas, głęboko oddychając. Zaraz umrę.
- Na pewno się ucieszą na twój widok. Dawidowi bardzo zależy na tym, żebyś dobrze się tu czuła.
No pewnie.
Przygryzam dolną wargę. Brzuch mnie boli, zaraz zwymiotuję. Nie chcę tam jechać Nie chcę ich widzieć.
Szesnaście minut.
Tata zatrzymuje samochód. Nie patrzę na dom. Pewnie wygląda tak samo, jak kiedyś. Nie chcę.
Wychodzę z samochodu. Powoli stawiam kroki; nogi mam, jak z waty. Zaraz polecę do przodu. Albo do tyłu. Nie wiem, co gorsze.
Tata kładzie rękę na moich plecach.
- No to idziemy.
Pcha mnie delikatnie naprzód. Nie stawiam oporu. Poddaję się. Ruszam razem z nim. Widzę przed sobą wielkie, mosiężne drzwi.
Pukamy.
Trzynaście minut.
Jesteśmy za wcześnie. Trzynaście minut przed planowanym spotkaniem. Rozpadam się. Coś owija się wokół mojego gardła. Nie jestem w stanie nic powiedzieć.
Drzwi się otwierają, a ja czuję, jak moje serce pęka.
Zaczęło się.

*   *   *

                No i jest, pierwszy! Zrzuciłyśmy bombę!
To znaczy, Rzeźnik zrzucił. Ja tu tylko sprzątam.
To znaczy - Rzeźnik napisał, ale Rzeźnik to lama i komputer jej szwankuję, więc ja wrzucam. I doceniam kunszt, bo bardzo mi się rozdział podoba.
I męczę się z własnym.
                Same ciekawe rzeczy, mówię Wam!
                Miłego czytania, Zbłąkane Wędrowce!
~~ Nona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz