31 sierpnia, Lena
Sto dwadzieścia sześć minut.
Bujam
się w przód i w tył. Całą swoją uwagę skupiam na tej
czynności, żeby nie pozwolić swoim myślom popłynąć gdzieś
daleko.
Do
przodu, do tyłu. Do przodu, do tyłu.
Wszystko
będzie dobrze. Nie przejmuj się. Przecież nic ci nie zrobi.
Chyba.
Zaciskam
dłonie w pięści i biorę głęboki wdech. Powoli wypuszczam
powietrze z płuc, licząc w głowie do dziesięciu. To zawsze mi
pomaga. Powtarzam ćwiczenie dwa razy, a moje serce nadal wali, jak
szalone.
Nie
mogę, nie mogę, nie mogę.
Zeskakuję
z parapetu i zaczynam chodzić po pokoju. Nie chce tam iść. Nie
chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nie chcę ich widzieć. Chcę
zapomnieć. Raz na zawsze.
Nienawidzę
go.
Nienawidzę
go tak bardzo, że aż sama w to nie wierzę.
Patrzę
na ubranie, wiszące na wieszaku. Przygotowałam je jakiś czas temu,
nadal będąc w złudnej nadziei, że Dawid odwoła obiad; stwierdzi,
że to pomyłka i wcale nas tam nie chce. Cofnie swoje zaproszenie.
Sto
pięć minut.
Długo
chodzę po pokoju. Otwieram wszystkie szafki, żeby zaraz je zamknąć.
Zmieniam miejsce pudełkom i figurkom, żeby po chwili wróciły tam,
gdzie stały wcześniej. Chowam pościel do łóżka i wyjmuję.
Powtarzam wszystko trzy razy. Nie mogę się powstrzymać. Wariuję.
Puk,
puk.
Zatrzymuję
się wpół kroku. Patrzę beznamiętnie na drzwi, w których staje
Adam. Mój biologiczny ojciec.
-
Przeszkadzam? – pyta.
Prostuję
się, ściskając w rękach poduszkę. Gniotę jej róg.
-
Nie – mówię – Coś się stało?
Błagam
go w myślach, by powiedział, że nie idziemy, że zostajemy w domu
albo jeszcze lepiej – wyjeżdżamy i nigdy więcej już tu nie
wrócimy.
Wchodzi
do pokoju. Siada na łóżku, uśmiechając się do mnie.
-
Wiem, że jest ci ciężko.
Wcale
nie.
-
Wiem, że to była szybka decyzja, ta przeprowadzka. I wiem, że nie
czujesz się dobrze z myślą, że idziemy do Dawida.
Całkiem
bystry jesteś, tato.
-
Rozumiem to.
Nie
sądzę.
-
Ale musisz w końcu pozbierać się po śmierci mamy. Bardzo
cierpiałaś. Wszyscy za nią tęsknimy. Ale nie możesz dłużej
uciekać.
Nie
masz o niczym pojęcia.
-
Zabrałem cię, bo jesteś moja jedyną córką. Kocham cię. Ale oni
też są twoją rodziną, a nie widzieliście się przez sześć lat.
To szmat czasu.
Nie
są moją rodziną. Nigdy nią nie byli. A sześć lat to za mało,
żeby zapomnieć o niektórych rzeczach.
-
Dlatego nie myśl o ich domu, twoim domu, jako o źródle cierpienia,
złych wspomnień. Pomyśl, że cię kochają i że jesteś dla nich
bardzo ważna.
To
nigdy nie był mój dom.
-
Wiem, że się boisz, ale wszystko będzie dobrze. Zobaczysz się z
Marcelem.
Tego
jeszcze mi brakuje.
-
Uśmiechnij się. Niedługo wychodzimy.
Nic
nie mówię. Nie odzywam się. Kiwam głową. Całuje mnie czule w
czoło i wychodzi.
A
ja rozpadam się na kawałki.
Sześćdziesiąt
dwie minuty.
Dotykam
czarnych ubrań. Zakładam je na siebie. Wyciągam z szafy długi,
czarny, rozpinany sweter i wkładam ręce w rękawy. Rozpuszczam
włosy i robię delikatny, niemal niewidoczny makijaż.
Staram
się w sobie schować. Pokazać, jak najmniej. Nie chce tam iść.
Nie chcę, żeby na mnie patrzył.
Siadam
na parapecie. Modlę się w duchu, żeby obiad szybko się skończył.
Albo żeby w drodze rozjechał nas samochód.
~
* ~
Dwadzieścia
jeden minut.
Jedziemy.
Ściskam kurczowo pas, głęboko oddychając. Zaraz umrę.
-
Na pewno się ucieszą na twój widok. Dawidowi bardzo zależy na
tym, żebyś dobrze się tu czuła.
No
pewnie.
Przygryzam
dolną wargę. Brzuch mnie boli, zaraz zwymiotuję. Nie chcę tam
jechać Nie chcę ich widzieć.
Szesnaście
minut.
Tata
zatrzymuje samochód. Nie patrzę na dom. Pewnie wygląda tak samo,
jak kiedyś. Nie chcę.
Wychodzę
z samochodu. Powoli stawiam kroki; nogi mam, jak z waty. Zaraz polecę
do przodu. Albo do tyłu. Nie wiem, co gorsze.
Tata
kładzie rękę na moich plecach.
-
No to idziemy.
Pcha
mnie delikatnie naprzód. Nie stawiam oporu. Poddaję się. Ruszam
razem z nim. Widzę przed sobą wielkie, mosiężne drzwi.
Pukamy.
Trzynaście
minut.
Jesteśmy
za wcześnie. Trzynaście minut przed planowanym spotkaniem. Rozpadam
się. Coś owija się wokół mojego gardła. Nie jestem w stanie nic
powiedzieć.
Drzwi
się otwierają, a ja czuję, jak moje serce pęka.
Zaczęło
się.
* * *
No i jest, pierwszy! Zrzuciłyśmy bombę!
To znaczy, Rzeźnik zrzucił. Ja tu tylko sprzątam.
To znaczy - Rzeźnik napisał, ale Rzeźnik to lama i komputer jej szwankuję, więc ja wrzucam. I doceniam kunszt, bo bardzo mi się rozdział podoba.
I męczę się z własnym.
Same ciekawe rzeczy, mówię Wam!
To znaczy, Rzeźnik zrzucił. Ja tu tylko sprzątam.
To znaczy - Rzeźnik napisał, ale Rzeźnik to lama i komputer jej szwankuję, więc ja wrzucam. I doceniam kunszt, bo bardzo mi się rozdział podoba.
I męczę się z własnym.
Same ciekawe rzeczy, mówię Wam!
Miłego czytania, Zbłąkane Wędrowce!
~~ Nona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz